Jak nie trudno się domyślić wszystko zaczęło się od kilku nadprogramowych kilogramów, które przez pracę i brak czas nagle zaczęły się odkładać. Potem szybka mobilizacja. Kilkanaście prób różnorodnych diet, obcinanie dostarczanych kalorii i ciągłe dodawanie aktywności fizycznej. Efekt? Dodatkowe kilogramy. Też to znasz? Może moja historia pozwoli Ci znaleźć tego przyczynę.
Kiedy wszystkie moje desperackie próby zrzucenia dodatkowych kilogramów nie pomogły, a na myśl o wizycie u kolejnego dietetyka robiło mi się słabo, zaczęłam przeglądać bardzo dużo wykładów oraz badań w internecie. Tematyka zdrowego odżywiania interesowała mnie coraz bardziej, więc chętnie sięgałam też po różne szkolenia z zakresu dietetyki. Właśnie w ten sposób dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak insulinooporność. Nagle okazało się, że wszystkie objawy insulinooporności od dawna pojawiały się też u mnie. Co gorsza, pomimo ciągłego powtarzania ich lekarzom i dietetykom słyszałam tylko, że muszę mniej jeść i więcej się ruszać. Na zapewnienia, że przecież to robię, spotykałam się tylko z ciszą, albo uśmieszkami.
Diagnoza
W końcu postanowiłam postawić na swoje i poprosiłam lekarza o dokładniejsze badania krwi. Jeszcze tego samego dnia wieczorem miałam już wyniki w systemie, które oczywiście były w normie. Gdyby nie to, że na szkoleniu dowiedziałam się o tym, że te normy podawane do wyników laboratoryjnych są mocno przestarzałe, pewnie olałabym sprawę. Choć badania tarczycy miałam ok, to moja insulina miała dwucyfrową wartość. Oczywiście mieściła się w górnej granicy, co nie powodowało zaznaczenia wyniku na czerwono. Prawda jest jednak taka, że insulina na czczo powinna być jednocyfrowa. Na tej podstawie wyliczyłam sobie wskaźnik HOMA-IR i wiedziałam już, że mam duży problem.
Wyniki badań
Od razu zapisałam się do endokrynologa i na podstawie skierowania wykonałam krzywą insulinowo-glukozową. I tu od razu wspomnę, że jeśli chcecie ją wykonywać, to koniecznie musi być to krzywa minimum 3 punktowa. Co to oznacza? Podczas badania pobiera się krew na czczo, a następnie wpija roztwór z glukozy. Następne pobrania wykonuje się po 1 godzinie i po 2 godzinach od przyjęcia glukozy. Spędziłam na ławeczce przed wejściem do przychodni ponad 2 godziny. Na szczęście była bardzo ładna pogoda. Po prostu zależało mi na tym, aby dowiedzieć się, jak bardzo problem jest rozwinięty i w jaki sposób powinnam zadbać o siebie.
Na wyniki nie musiałam długo czekać, a dzięki wiedzy zdobytej na szkoleniach od razu wiedziałam, co się dzieje. Po godzinie miałam prawidłowy skok glukozy i duży skok insuliny. Największy problem pojawił się jednak w 2 godzinie. Insulina, zamiast spadać do początkowej wartości dalej rosła, a glukoza bardzo nieznacznie zaczynała spadać. Z wynikami badań, nie wierząc jeszcze w pełni w swoją wiedzę, wybrałam się ponownie do dietetyka z nadzieją na to, że tym razem już się uda. Potem byłam u diabetologa. Myślicie, że coś się zmieniło? Niestety nie.
Co było nie tak?
Sama diagnoza nie wystarczyła. Choć dietetycy kiwali głową, że wiedzą czym jest insulinooporność, okazywało się, że żaden z nich nie potrafił poradzić sobie z moim przypadkiem. Dlaczego? Zbyt uparcie twierdzili, że powinnam jeść te 5-6 posiłków dziennie. W moim przypadku jednak jedzenie co 3 godziny było możliwie najgorszym rozwiązaniem. Moja insulina w 2 godzinie nadal rosła przekraczając kilkukrotnie wartość na czczo. W 3 godzinie od posiłku nie miała nawet szansy, by odpowiednio się obniżyć, ani tym bardziej zbliżyć się do wyniku na czczo. Dostarczając w tym momencie kolejny posiłek, tylko prowokowałam kolejne skoki glukozy i insuliny. To prowadziło do tego, że moja trzustka pracowała bez przerwy. W efekcie tego treningi zaczynały prowadzić do „palenia” mięśni, a nie tłuszczu, a także zatrzymywania wody w organizmie i nadmiernego puchnięcia. Postanowiłam zadziałać zgodnie z moim planem.
Waga w końcu zaczęła spadać
Od sierpnia 2018 do stycznia 2019 udało mi się zrzucić 7kg. I choć zostało jeszcze trochę, to przestaję już spoglądać na wynik na wadze, a zaczynam oceniać moją sylwetkę po tym, jak wygląda w lustrze. Jeszcze długa droga przede mną, ale przynajmniej wiem, że idę w dobrą stronę. Testowałam na sobie już wszystko: diety nisko-węglowodanowe, dietę ketogeniczną i kilka innych. Teraz wiem już jedno, najlepiej czuję się wtedy, gdy jem to, na co mam ochotę i nie ograniczam sobie żadnych produktów w diecie. Po prostu wyszukuję ich zdrowsze lub mniej przetworzone odpowiedniki. Przy Insulinooporności jem zupy krem, potrafię wypić szklankę coli, zjeść banana, a nawet pozwalam sobie czasem na pizzę. Jakie są tego efekty? Kilogramów ubywa, a wyniki badań się poprawiają. To właśnie dowód na to, że do wszystkiego trzeba podchodzić ze zdrowym rozsądkiem. 🙂
A jak wygląda Twoja historia z insulinoopornością?