Jakiś czas temu w sieci natknęłam się na artykuł, na temat podróżowania osób otyłych samolotami. Temat ten co jakiś czas przewija się w mediach w różnych aspektach. Coraz częściej słyszy się, że niektóre linie lotnicze wprowadzają różnego rodzaju ograniczenia co do sposobu przewozu osób otyłych. Temat ten wraca jak bumerang, ale nie to jest tematem moich rozważań.
Czasami lubię poczytać komentarze osób, które chcą wypowiedzieć swoje zdanie na dany temat. Tym razem główną moderatorką komentarzy została Pani M. (literka M. jest pierwszą literką pseudonimu, Pani M nie podpisuje się w Internecie swoim nazwiskiem). W jednym z komentarzy opisała olbrzymią pracę, jaką wykonuje codziennie, żeby dbać o swoją sylwetkę, po czym podzieliła się swoją opinią na temat tego, jak to: „nie znosi grubasów, których jedyną pasją jest żarcie tłustego fastfoodu i że powinno ich się karać wszystkimi możliwymi restrykcjami”. Do Pani M. od razu przyłączyło się kilku Panów, również występujących pod pseudonimem, z podobną opinią. Osoby, które próbowały załagodzić sytuację, od razu zostały uznane za: „tłuściochów, którym się nic nie chce i próbują się wybielać”.
Po przeczytaniu kilku komentarzy zamknęłam przeglądarkę i natychmiast pomyślałam o pewnej nastolatce, którą poznałam kilka lat temu w bardzo przykrych okolicznościach. Nazwijmy ją Anią. Sytuacja, którą chcę tu opisać, miała miejsce pewnego jesiennego popołudnia. W owym czasie pracowałam w jednym z Liceów. Zmęczona ilością zadań i świadomością, ile pracy jeszcze przede mną postanowiłam na chwilę wyjść z gabinetu, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Była godzina 17.00. Budynek szkolny już prawie opustoszał, dlatego bardzo zaniepokoił mnie dźwięk świszczącego oddechu, który dotarł do moich uszu. Szybko udałam się w miejsce, z którego dochodził. Moim oczom ukazała się młoda dziewczyna siedząca na podłodze. Była totalnie zlana potem, jej twarz była czerwona, miałam wrażenie, że słyszę jej walące serce z odległości. Jej ciało było totalnie wyczerpane.
Ania potrzebowała sporo czasu, żeby odzyskać normalny oddech. Zapytana, co się stało, nie chciała mówić. Nie naciskałam, ale wiedziałam, że w jej życiu odgrywa się jakaś tragedia. Przekonawszy się, że dziewczyna czuje się dobrze, odprowadziłam ją do wyjścia. Drzwi otworzył nam portier. Ania poszła do domu, a ja zaczęłam opowiadać, jak bardzo zaniepokoiła mnie ta sytuacja. Od Pana portiera dowiedziałam się, że to nie był pierwszy raz. Ania katowała swoje ciało prawie codziennie na bieżni. Ćwiczyła ponad ludzkie siły, by zrzucić nadmiarowe kilogramy.
Dużo czasu zajęło mi, żeby poznać prawdziwą historię Ani. Była nastolatką zamkniętą w sobie, ze sporą nadwagą, która w swoim życiu doznała dużo okrucieństwa ze strony tych, którzy powinni ją wspierać i tych, których nikt nie nauczył akceptacji i szacunku do drugiej istoty ludzkiej.
Człowiek uczy się przez całe życie i Ania jest przykładem osoby w stosunku, co do której jako specjalista, na początku naszej relacji popełniłam błąd. Za szybko doszłam do wniosku, że główną przyczyną problemu dziewczyny są błędy żywieniowe. Podczas jednej z rozmów, chciałam zwrócić jej uwagę, że tak intensywne, niekoniecznie dobrze dobrane ćwiczenia, mogą przyczynić się do powstania problemów zdrowotnych. Zaczęłam jej tłumaczyć, że oprócz ćwiczeń, niezbędny jest jeszcze odpowiedni sen i zbilansowana dieta. Zaczęłam opowiadać, jak ważne dla naszego organizmu są warzywa, białko, dobór odpowiednich tłuszczy itp. Dziewczyna, słuchając mojego wykładu, zaczynała spuszczać głowę, kulić się, zamykać się jeszcze bardziej. Instynkt podpowiedział mi, że nie tędy droga. Trochę czasu zajęło mi zdobycie zaufania Ani, ale gdy zdecydowała się opowiedzieć mi swoją historię, zrozumiała, z czym zmagała się ta skromna dziewczyna.
Ania wraz z jej rodzeństwem wychowywana była przez mamę, kobietę bardzo dzielną – samodzielną mamę, która robiła wszystko, żeby jej dzieci choć raz dziennie mogły zjeść ciepły posiłek. Mama Ani dokonała trudnego wyboru w życiu. Zdecydowała, że skromne życie w spokojnym otoczeniu, będzie lepsze dla jej dzieci, niż bycie w przemocowym związku. Po rozwodzie znalazła pracę jako salowa w szpitalu. Po pracy często biegała do różnych osób, żeby sprzątać ich domy, lepiła pierogi. Imała się różnych prac, by dorobić kilka złotych do skromnej pensyjki. Zapłacić za wynajęte małe mieszkanko, opłacić rachunki, wypełnić lodówkę, kupić ubrania, buty, przybory szkolne dla kilkorga dorastających dzieci, było dla mamy Ani olbrzymim wysiłkiem. Miała przyznane alimenty, ale nie mogła ich wyegzekwować.
Fakt był taki, że w domu Ani było naprawdę skromnie. Miało to też przełożenie na wybór produktów spożywczych w sklepie. Wszyscy wiemy, że urozmaicony koszyk produktów spożywczych ma swoją cenę. Wiemy, też, że zjedzenie czegokolwiek dla młodego, rozwijającego się organizmu jest lepsze niż głód, tylko czy wszyscy potrafią to zrozumieć?
Ile rodzin w Polsce i na świecie zmaga się z podobnym problemem? W ilu lodówkach w XXI wieku jest tylko butelka mleka i pudełko margaryny? Co mogła robić nastolatka z nadwagą, która na kolacje mogła zjeść suchą kajzerkę i popić ją mlekiem?
Czy gdyby mogła, nie wybrałaby na śniadanie świeżych warzyw, jajek, awokado? Nie wiem, ale faktem jest, że hejt, z którym się mierzyła, słysząc, że jest: „grubą świnią”, „obleśnym tłuściochem, który zamiast talerza żre z koryta” w którymś momencie mógł doprowadzić do olbrzymiej tragedii.
Do hejtu w Internecie przywykliśmy już chyba wszyscy. Nikogo nie dziwi wyśmiewanie, okrutne komentarze czy krzywdząca ocena. Czy naprawdę chcemy żyć w kulturze okrucieństwa, w której każdego można obrazić, wyśmiać, skrytykować? Czy chcemy, by nasze dzieci codziennie stawały na ringu i były poddawane ocenie, by musiały radzić sobie ze zniewagami, wyzwiskami, by musiały być ciągle w trybie walcz, albo uciekaj? I nie dotyczy to tylko grubych, ale także chudych, starych, rudych, za wysokich, za niskich itp., itd.
Gdybym miała podać liczby, ile to razy od dzieci i młodych ludzi słyszałam słowa: „boję się ich”, „tak bardzo chcę zniknąć”, „Pani nawet nie wie, do czego oni są zdolni” „nie mogę tego powiedzieć rodzicom, bo tego nie zrozumieją”, lub „bo rodzice i tak mają ciężko, a ja jestem tylko problemem”, „nauczyciele i tak nic z tym nie zrobią”. Jednym z trudniejszych zdań, jakie słyszałam było: „proszę tego nikomu nie mówić, bo jak dorośli (nauczyciele, rodzice) się dowiedzą to będzie jeszcze gorzej” i trudno mi się z tym nie zgodzić.
Niestety bardzo często to ofiary są przenoszone do innej szkoły, a oprawcy mają się dobrze i następnego dnia szukają sobie kolejnego celu. Do tych „oprawców”, kiedyś jeszcze wrócę, bo wiem lub domyślam się, jak ciężkie życie mają w swoich domach i nic nie dzieje się bez przyczyny, czego dowodem może być pewne moje doświadczenie. Nie zapomnę pewnego zebrania z rodzicami w jednej ze szkół, na które zostałam zaproszona jako specjalistka, która miał pomóc rozwiązać problem. Mama ofiary w pewnym momencie została w brutalny sposób zaatakowana przez Pana w idealnie skrojonym garniturze, który nie życzył sobie, żeby ktoś wymieniał nazwisko jego syna, jako lidera grupy, która znęca się nad słabszymi. Natychmiast wsparło go kilka osób. W obronie mamy, która przyszła prosić o pomoc, nieśmiało próbowała stawać wychowawczyni, ale już na starcie była na przegranej pozycji.
Jakie padały argumenty? „Mój syn musi sobie radzić, musi być silny, nie będę go wychowywał na cieniasa. Czasy są trudne, mi też nikt nie pomagał, musiałem radzić sobie sam”.
Ta sytuacja skończyła się dobrze, o ile dobrze można powiedzieć o tym, że atakowane dziecko zostało w klasie i mogło w miarę spokojnie dokończyć naukę.
Ile jest takich historii? Czy naprawdę chcemy akceptować przemoc? Czy chcemy się godzić, z tym by wrażliwsze dzieci przegrywały na starcie? Czy siła i spryt to cechy, które chcemy hołdować? Ile wśród nas jest takich Pań M. i Panów bez nazwiska, którzy występują w Internecie pod pseudonimem? Jakie wartości przekazują oni swoim dzieciom?
Na to, jak poradzić sobie z hejtem w Internecie polecam sprawdzony sposób. W tym celu zacytuję profesor Brene Brown, badaczkę zagadnień związanych z odwagą, wrażliwością, wstydem i empatią, która mówi, że przestała czytać anonimowe komentarze i twierdzi, że: „Jeśli nie jesteś na arenie z nami, walcząc i dając sobie od czasu do czasu skopać tyłek, to nie jestem zainteresowana Twoją opinią”.
Zdecydowanie się z tym zgadzam. Dodam do tego jeszcze moją skromną prośbę, bo pragnę żyć w przyjaznym świecie, dlatego proszę: komentuj, jeśli masz odwagę podać swoje prawdziwe dane, komentuj, jeśli masz coś wartościowego do powiedzenia, komentuj, jeśli znasz fakty. Zanim skomentujesz, pomyśl, że każdy, kogo oceniasz, toczy jakąś swoją wewnętrzną walkę, mierzy się czasem z niewyobrażalnym bólem, lękiem, samotnością, tragediami, o których nie masz pojęcia, dlatego bądź życzliwy, a jest szansa, że dobro, którym się podzielisz do Ciebie wróci.
Na koniec pozostaje tylko pytanie, jak przekonać tych, którzy swoimi opiniami z premedytacją krzywdzą innych, by zastanowili się nad tym, co czynią? Jeśli sytuacja ta dotyczy nas, osób dorosłych to mamy jakiś wybór. Możemy zmienić miejsce pracy, skorzystać z pomocy prawnika, iść na terapię, coaching, warsztaty rozwojowe, rozmawiać z bliskimi, ale co ma zrobić małe dziecko czy młody człowiek zależny często od dobrego nastroju „eleganckiego taty” czy mamy, którą jest Pani M.?
Niepoprawna optymistka, która wierzy, że w ludziach można wskrzesić dobro,
Jolanta Wojciechowska-Boruta